Samodzielność z ograniczoną odpowiedzialnością.
Witajcie. Po raz pierwszy mam problem z tym jak zacząć tekst odzwierciedlający to o czym co jakiś czas-- niejednokrotnie z lękiem-- myślę. Choć więc mnie już znacie, to zacznę od początku. Takiej jego części jaka będzie przydatna dla tego wywodu. A może są jeszcze tacy, którzy o mnie nie słyszeli? Zatem tym bardziej należy się zilustrować słowem.
Jestem trzydziestojednoletnią kobietą ze schorzeniem o nazwie Dziecięce Porażenie Mózgowe przez, które od urodzenia poruszam się na wózku i nigdy nie byłam zdolna do samodzielnej egzystencji. Owszem potrafię wiele zdziałać sama, ale i to nigdy nie jest bez ryzyka. Nadal nic nie rozumiecie? To poczekajcie do końca.
Pochodzę ze środowiska, które od czasu dzieciństwa generowało stres, nerwy oraz strach. Nie chcę się wdawać w szczegóły, gdyż nie chcę nikogo oczerniać. W każdym razie, to samo środowisko uczyło mnie od zawsze samodzielności na możliwy dla mnie sposób. Do dziś pamiętam słowa ,,Ucz się, ja wiecznie żyć nie będę”, jednocześnie wiadomym było, że będą sytuację, w których, nawet to co wyuczone, nie wyjdzie, więc mimo wszystko musi być ktoś blisko, bo np. upadnę i się nie podniosę, zaplącze się w coś, uderzę się, bo stracę równowagę, czy obleję się przez trzęsące się ręce. Mimo, że czasem reagowano na to złością, to mama była obok, i dzięki temu czułam się bezpieczna. Dziś już tego nie ma.
Mieszkam teraz w ośrodku, w którym ulokowałam swoje życie rok po jej śmierci myśląc, że będzie mi tu lepiej niż u boku kogoś, kto z powodu nałogu o mnie zapominał i poniewierał mną psychicznie, powodując lęk braku pomocy, jeśli tak można to nazwać. Przez to wszystko; ignorancję, obojętność, krzyki, awantury, od których nie sposób było uciec, podejrzewam u siebie nerwice lękową. Nerwicy tej, mieszkanie w ośrodku jednak nie łagodzi, wręcz bywa, że utrzymuje ją na tym samym poziomie, a czasem mam wrażenie, iż stwarza jej nowe czynniki. W jaki sposób? Już przytaczam przykłady. Niby wiesz, że ktoś do pomocy zawsze jest obok, i dzwonisz dzwonkiem, gdy go potrzebujesz, ale nagle za drzwiami słyszysz od jednej z osób coś w stylu ,,Niech czeka”, lub druga sytuacja; Siedzisz w toalecie, dzwonisz by cie zabrano i nie słyszysz odpowiedzi. ,,Idę” lub ,,Zaraz będę”, to dla własnego spokoju dzwonisz jeszcze raz by być pewnym, że słyszeli. I co się dzieje po przyjściu? Zamiast usłyszeć od człowieka coś w rodzaju ,,Spokojnie nie bój się”, słyszysz, ,,Dzwonisz i dzwonisz, przecież na toaletach jesteśmy”. Takie zachowanie, u osób z lękami, naprawdę nie buduje poczucia bezpieczeństwa, raczej przeciwnie, a dodatkowo daje poczucie, że nie ma na kogo liczyć. Bezpieczna nigdy czuć się nie może, plus wątpliwości, kolejnym razem, czy dzwonić czy nie, bo boi się powtórki wyrzutów. Na szczęście to miejsce nie posiada tylko złych stron. Są ludzie, którzy wysłuchają nie mówiąc, że zmyślasz, starają pojąć twoje lęki i robić wszystko by podopieczny nie cierpiał psychicznie. Zapytacie w jaki sposób? Otóż. Zaglądając pomimo braku dzwonka do pokoju, przychodząc od razu gdy go słyszy. To pozwala zniwelować strach przed nieodwracalną krzywdą opuszczeniem czy nagłą śmiercią, które to lęki górują od odejścia mamy. Kolejnym plusem bycia tutaj jest rehabilitacja, która ma doprowadzić do tytułowej samodzielności. Dlaczego nazwałam ją, samodzielnością z ograniczoną odpowiedzialnością? Powód jest prosty. Nawet jeżeli zacznę poruszać się o własnych siłach, na własnych nogach i będę w stanie zamieszkać w zwykłym mieszkaniu funkcjonując tam—w co bardzo wierzę-- to nigdy nie będzie mi dane żyć bez nadzoru, bo zawsze będzie ryzyko zrobienia sobie krzywdy, z jakiej sama się nie wyratuję. Dlaczego? Porażenia mózgowego nie da się w pełni zlikwidować i ono niesie za sobą konsekwencje. Gdybym została z nimi sama, obecne lęki przybrały by na sile, a być może zrodziłyby się nowe.
Konkludując. Myślę, że samodzielność jest do osiągnięcia w mojej sytuacji i w sytuacji osób, w podobnym do mojego, położeniu. Jednak musimy mieć blisko drugą osobę jako wentyl bezpieczeństwa i punkt spokoju. Dodać też należy, iż wspomniana osoba nie może stale zakładać, że skoro coś potrafimy, to zawsze nam to wyjdzie prawidłowo i nic się nie stanie. Taki człowiek powinien mieć w przysłowiowym tyle głowy, że coś może się nie udać i możemy nie mieć możliwości wezwać pomocy, tym samym trzeba do nas zajrzeć by zapewnić nam spokój, chyba, że ktoś już przy nas jest.
Nie mam zamiaru nikogo straszyć, ani od nas odstręczać. Chcę tylko uświadomić naszą perspektywę rzeczywistości.
To tyle ode mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziekuje za wszyskie mile slowa ale konsukwna krytke:*